poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział 26

- An... wstaawaaj..- jakiś głos szeptał mi na ucho. Mruknęłam coś i odwróciłam się na drugi bok. Ja chce spać, do cholery.
- Anabell!- podskoczyłam kiedy- jak się okazało- Bety krzyknęła. Usiadłam i spojrzałam nieobecnym wzrokiem na moją przyjaciółkę. Mój wzrok się jeszcze nie przyzwyczaił do światła dziennego więc widziałam ją jak za mgłą.
- Co ty robisz?- wychrypiałam patrząc na nią.
- No jak to co?- uśmiechnęła się- Budzę cię!- Oh, tak. Zapomniałam. Bety nawet po alkoholu z kacem jest rannym ptaszkiem. W geście poddania rzuciłam się z powrotem na poduszkę. Wiedziałam, że nie da mi już zasnąć. Jestem ciekawa jak Harry daje sobie z nią radę. 
- Która godzina?- spytałam ciągle zachrypniętym głosem.
- Prawie ósma. Pospałyśmy sobie.- oznajmiła wesoło.
- Rzeczywiście.- jęknęłam.
- Dobra, chodź zrobimy śniadanie- pociągnęła mnie za rękę próbując podnieść.- No dalej leniuchu!- pogoniła mnie.
- Już, już.- powiedziałam wstając. Weszłam do kuchni pomagając Bety sięgnąć patelnię z górnej szafki.
Usmażyłyśmy naleśniki i zajadałyśmy się nimi przez następną godzinę popijając kawą. Małe kace pomału odchodziły w niepamieć.
- Bety, ja już będę spadać.- poinformowałam przyjaciółkę.
- Bo co. Wolna chata, hm?- mrugnęła do mnie.
- To samo dotyczy ciebie i Harrego- uśmiechnęłam się do niej- Zadzwoń do niego, pewnie się ucieszy.
- Tak zrobię- uśmiechnęła się odprowadzając mnie pod drzwi.- Pa ty mały Świntuchu!- pożegnała mnie całusem w policzek.
- Na razie- rzuciłam zakładając torbę na ramię. Czułam się naprawdę szczęśliwa. Gdyby to mogło trwać wiecznie. Jednak dręczyło mnie cały czas przeczucie, że to tylko cisza przed burzą. Nie pomyliłam się.
- Słyszałaś o tej masakrze przy starych magazynach na obrzeżach miast?- usłyszałam głos. Odwróciłam się gwałtownie. Napotkałam zdziwione spojrzenie dwóch staruszek
- Jakiej katastrofy?- spytałam niegrzecznie. Niestety nie dostałam odpowiedzi. Chyba poczuły się urażone. Nie czekając na odpowiedź pokonałam resztę drogi biegiem. Trzasnęłam drzwiami wejściowymi i wtargnęłam do salonu. Na kanapie siedział Niall i oglądał telewizje. Kiedy mnie zobaczył, podniósł się i próbował objąć mnie w pasie. Jednak odgoniłam go i skupiłam swój wzrok na telewizorze.


Katastrofa na Labon Street. Doszło do niebezpieczniej strzelaniny w opuszczonym magazynie koło nowego magazynu SupermarketuTill. Nieznane źródła podają, że było to wyrównanie rachunków dwóch gangów. Pytanie tylko czy nie mogło się odbyć to gdzie indziej? I czy trzeba było użyć bomby, aby wyrównać zwykłe porachunki? Warte to było śmierci 112 osób? Miejmy nadzieje, że ranne osoby szybko powrócą do zdrowia, a rodziny pogrążone w żałobie odnajdą spokój. Dla Wiadomości12 Mia Shown. 

Wstałam gwałtownie i wyszłam z domu. Skazałam na śmierć 112 osób. Skazałam na śmierć 112 osób. Powtarzał w myślach w kółko cały czas to samo zdanie. Irytowało mnie to. Poczułam, że po moim policzku spłynęła łza. Rozzłościłam się. Znowu taka słaba. Stanęłam w miejscu i spojrzałam w niebo. To zawsze mi pomagało. Może pomoże i teraz. Uspokoiłam się, ale cały czas miałam mętlik w głowie. Cieszyłam się, że Niall nie pobiegł za mną. Wiedziałam, że wtedy moje emocji wyszły by na wierzch. A tego z pewnością nie chciałam. Postanowiłam wrócić do domu, kiedy zauważyłam zbliżające się ciemne chmury, a na twarzy poczułam wiatr.
- Wszystko ok?- spytał Niall kiedy mnie zobaczył. Siedział na ziemi z kamienną twarzą i bawił się telefonem.
- Taa, tak myślę.
- Chcesz pogadać?- spytał znienacka. Pokręciłam przecząco głową.- Okay. To pójdę zrobić herbatę.- poinformował mnie. Skinęłam głową i usiadłam w chwili w której zadzwonił mój telefon. Podniosłam go zauważając imię Bety na wyświetlaczu. Odrzuciłam połączenie. Nie byłam w stanie teraz rozmawiać z wiecznie wesołą Bety. Zawsze tak robiłyśmy, to był znak, że któraś z nas nie chce i nie ma ochoty teraz gadać toteż zdziwiło mnie kiedy usłyszałam ponownie dzwonek. Tym razem zdecydowałam się odebrać.
- An?- usłyszałam roztrzęsiony głos przyjaciółki.- An, musisz... Niall... musimy pojechać.. Harry.. do szpitala.- wychrypiała.
- Co Bety, co ty mówisz?- spytałam nie nażarty wystraszona.- Halo, Bety?
- Po prostu przyjedź, proszę.- wyszeptała rozłączając się.
- Niall!- krzyknęłam przerażona. Pobiegłam do kuchni.
- Co się stało?- odwrócił się trzymając w ręce dwa kubki herbaty.
- Harremu coś się stało! Musimy jechać z Bety do szpitala.- oznajmiłam panikując. Chłopak odłożył kubki i chwycił mnie za dłoń.
- Nie denerwuj się.- powiedział opanowanym głosem. Przytulił mnie, a ja się uspokoiłam trochę. Niall chwycił kluczyki i wyszliśmy przed dom. Na pojeździe stał dobrze znany mi samochód.
- Czemu James zostawił samochód?- spytałam.
- Wypił trochę, a wiesz jak na niego działa alkohol. Odprowadziłem go do domu, a po samochód miał dzisiaj przyjść. Będzie musiał poczekać.- wzruszył ramionami. Kiwnęłam głową i wsiadłam do auta. Bety już stała pod swoim domem stukając niecierpliwe nogą i zapewne martwiąc się. Kiedy nas zauważyła odetchnęła z ulgą i weszła do pojazdu. Nikt się nie odzywał. Niall był skupiony na drodze, Bety była czymś zamyślona, a ja martwiłam się co może być Harremu. Samochód gwałtownie zatrzymał się na parkingu. Wyszłam  z pozostałą dwójką z samochodu trzaskając drzwiami. Wbiegliśmy do szpitala. Niall podszedł do okienka informacyjnego dowiedzieć się gdzie jest sala 236. Na szczęscie pani z okienka nie robiła problemów, więc szybko dostaliśmy się do właściwego korytarza. Pod salą siedział skulony Harry na plastikowym krzesełku. Wyglądał bezbronnie pomimo swojego wzrostu.
- Harry!- Bety podbiegła do chłopaka. Podeszliśmy szybko z Niallem do nich. Popatrzył na nas czerwonymi od płaczu oczami.
- Moi rodzice, oni.. oni nie żyją.- szepnął załamanym głosem. Wmurowało nas. Chwila nam zajęła na przetrawienie tej informacji.
- Jak to się stało?- spytała Bety zszokowanym głosem.
- Byli w samochodzie. Jechali koło tego starego magazynu, kiedy wybuchła ta bomba i, i...- Bety rozpłakała się, a Harry spojrzał tępo w przestrzeń. Dopiero kiedy spojrzałam na Nialla dotarło do mnie, że zabiłam rodziców Harrego.

__________________________________________________________________________
_____________________________________________________________________
TA-DA-DAM! *ponura muzyka w tle*

Czuję sie strasznie z powodu uśmiercenia rodziców Harrego, ale.. musiałam to zrobić. Po prostu musiałam. Bardzo ich lubiłam chociaż w całym opowiadaniu była chyba tylko jedna wzmianka o nich i strasznie tego żałuję, bo wyobrażałam sobie ich przez cały czas jako ludzi tęższych z pogodnym uśmiechem na twarzy pomimo wielu problemów w życiu. No ale cóż, życie:(
I tak, wiem, krótki. Został jeszcze na pewno jeden rozdział - może jak uda mi sie napisać to dwa - i epilog.
Buziaki x
P.S Wolicie zakończenie takie ''niedokończone''( takie dramatyczne jednym słowem;) ) czy wyjaśnienie co się potem działo z tą dwójką? Tylko pytam bo nie wiem czy próbować coś takiego napisać.

4 komentarze:

  1. To było straszne ! Ale ogólnie rozdział był super. ☺
    W sprawie epilogu ma być wyjaśnienie jak jest dramatyczne zakonczenie to się głowie co może być dalej..... wole wyjaśnione;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedny Hazzuś ;(
    Zły Ashton ._.
    Awww ;-;

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam :). Trafiłam na Twojego bloga przypadkiem i jestem pod wrażeniem tego jak piszesz :). Masz talent dziewczyno. Jestem ciekawa co będzie dalej. Oby Harry jej to wybaczył, a ona żeby się nie zadręczała. Pisz dalej kochana :*.
    Pozdrawiam. <3

    Zapraszam do mnie :

    niedostepnamilosc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże kochany, co ty zrobiłas:( oni nie mogą sie pokłócic, nie mogą! Dobrze ze ma Nialla:)
    ~Monia

    OdpowiedzUsuń